Partner merytoryczny: Eleven Sports

Trener Julii Szeremety ujawnia to po raz pierwszy. Sprawa jest poważna. "Trzeba nauczyć się żyć"

- Jak zaczynałem karierę trenerską, to tak naprawdę przez 10 lat jechałem cały czas do przodu, nie myśląc o żadnych konsekwencjach i odpoczynku. Dwa lata miałem takie, że przez 365 dni w roku nie miałem żadnego dnia odpoczynku. Oczywiście zdarzały się wielkie zmęczenia organizmu. Ktoś jeden by powiedział, że jakiś stan depresyjny, a drugi by ocenił, że to wyczerpane baterie - mówi w pierwszej takiej rozmowie, dla Interii, Tomasz Dylak, trener medalistki z Paryża Julii Szeremety.

Julia Szeremeta i trener Tomasz Dylak (z prawej, obok jego asystent Kamil Goiński) zebrali już mnóstwo doświadczeń. Nie tylko tych najmilszych, które niesie za sobą życiowy sukces w postaci medalu olimpijskiego
Julia Szeremeta i trener Tomasz Dylak (z prawej, obok jego asystent Kamil Goiński) zebrali już mnóstwo doświadczeń. Nie tylko tych najmilszych, które niesie za sobą życiowy sukces w postaci medalu olimpijskiego/JACEK PRONDZYNSKI/FOTOPYK/NEWSPIX.PL/Newspix

Artur Gac, Interia: Choć Torwar to miejsce, gdzie napisała się niemała historia polskiego boksu, to w tym miejscu pańska kadra, a w niej wszyscy, byliście debiutantami w zawodach Pucharu Świata w ramach memoriału im. Feliksa Stamma.

Tomasz Dylak, trener żeńskiej kadry w boksie: - Tak jest, dla nas wszystkich, nawet dla mnie, to był debiut w tej arenie. I od razu w zawodach takiej rangi. Z naszej strony wszystko pod względem organizacyjnym wyglądało super. Jak tu pierwszy raz wszedłem, to poczułem, jakby były organizowane mistrzostwa świata. Tylko się cieszyć, bo za nami dodatkowy element stresu, jeszcze bardziej przyzwyczajający dziewczyny pod kątem wrześniowych mistrzostw świata w Liverpoolu.

Zawodniczki bardzo dobrze dźwigają tego typu kaliber imprez.

- To już jest przyzwyczajenie. Od wielu lat startują na mistrzostwach świata i Europy, czy to młodzieżowych, czy później seniorskich. Nauczyliśmy się znosić ten stres, a w momencie, gdy już zaczyna się turniej, tak naprawdę mniej mówimy o samych walkach. Rozmawiamy o wszystkim, ale nie o boksie. I od jakiegoś czasu to dobrze się sprawdza, atmosfera w drużynie w tym ostatnim okresie zawsze jest fajna.

Niedawno pewien trener powiedział mi takie słowa: "dużo rozmawiacie o sportowcach, podnosząc kwestie mentalne i psychiki, ale my trenerzy też jesteśmy narażeni na te zagrożenia". I, choć zawsze miałem to z tyłu głowy, ta rozmowa dała mi wiele do myślenia. Czy pan czuje, że tego wszystkiego jest za wiele, by utrzymać swoje mentalne optimum i niezachwiane zacięcie do pracy? Jest czas, by choć trochę spojrzeć w głąb siebie i nie wypaść z właściwych torów?

- To bardzo ciekawe pytanie. Na początku, jak zaczynałem karierę trenerską, to tak naprawdę przez 10 lat jechałem cały czas do przodu, nie myśląc o żadnych konsekwencjach i odpoczynku. Dwa lata miałem takie, że przez 365 dni w roku nie miałem żadnego dnia odpoczynku, bo albo sala, zawody, albo zgrupowania. I dawałem z siebie wszystko, by jak najszybciej pokonać tę drogę, osiągając upragniony cel, którym był medal olimpijski, jaki zdobyła Julka.

Co było po drodze?

- Oczywiście zdarzały się wielkie zmęczenia organizmu. Ktoś jeden by powiedział, że jakiś stan depresyjny, a drugi by ocenił, że to wyczerpane baterie. Jak zwał, tak zwał. Po tym człowiek nauczył się trochę jakby bardziej balansować i zbilansować to wszystko, zaczynając żyć bardziej harmonijnie. Potrafię nieraz, jak przyjeżdżam do domu, wyłączyć się na 2-3 dni i spróbować się zregenerować. Uważam też, że teraz już mniej stresuję się różnymi turniejami i walkami. Kiedyś podchodziłem do tego na zasadzie "być albo nie być", jakbym walczył o wszystko. Teraz podchodzę już dużo luźniej. I też chyba po igrzyskach stres automatycznie stał się mniejszy. Jeśli było się na największej imprezie świata i tam stres był największy, jaki tylko może być, to już gorzej pewnie nie będzie. Dzięki temu do takich turniejów, jak ten tutaj, podchodzę luźniej. Nawet jeśli miałoby być w jednym trochę gorzej, to jednak ugruntowaliśmy sobie pozycję zdobywanymi przez prawie sześć lat dobrymi wynikami. Dlatego nie ma też takiego strachu, gdyby gdzieś powinęła nam się noga, a dzięki temu w razie czego łatwiej do siebie dojść.

Igrzyska wycisnęły pana jak gąbkę?

- Nie ukrywam, że bardzo długo dochodziłem do siebie po igrzyskach, tam udzieliły mi się ogromne emocje. Nieraz wydawało mi się, że już jest trochę lepiej, a później wystarczył jeden turniej lub coś poszło nie tak i człowiek mentalnie znów trochę się męczył. Generalnie wydaje mi się, że to wyjście z igrzysk jeszcze trwa...

Pan przecież ma żonę i dzieci.

- Tak, to był dla mnie dość trudny okres, bo dwa miesiące przed igrzyskami urodziła mi się córka, którą po powrocie z igrzysk widziałem może sześć dni. Było to ciężkie dla mojej żony, dla mnie i dla dzieci, w tym synka, który w tym roku obchodzi 7. urodziny i bardzo potrzebuje ojca, a widzi go rzadko. Człowiek kombinuje, jak tylko może, żeby zabrać go ze sobą na zgrupowanie lub robię je nieraz u siebie w mieście, tak żeby mieć z nim częstszy kontakt i móc go wychowywać. Połączenie rodziny z marzeniami i pasją jest niesamowicie ciężkie. Jeśli ktoś nieraz pyta, czego mi życzyć, to odpowiadam, że harmonii pomiędzy osiąganiem sukcesów i zdobywaniem sportowych marzeń, a byciem z rodziną i nie utraceniem jej.

- Tak naprawdę im człowiek wyżej idzie i czym więcej się osiąga, tym mniej jest osób wokół ciebie. To, co ludzie mówią, że w polskim narodzie jest trochę zawiść i zazdrość, jednak się odczuwa. Odczuwam to ja i odczuwa to Julka. Czym wyżej wchodzi się po tej drabinie, tym zostaje się bardziej samotnym. Człowiek na górze czuje się bardziej osamotniony niż wcześniej. To na pewno jest coś nowego i coś cięższego, z czym trzeba nauczyć się żyć

~ Tomasz Dylak, trener wicemistrzyni olimpijskiej Julii Szeremety

Synek w tym wieku już potrafi cieszyć się z taty sukcesów, sporo rozumie, ale pewnie też nie wszystko. Zdarza się, że sformułuje w pana kierunku emocjonalnie trudną prośbę, której nie jest pan w stanie w pełni zrealizować, typu: "tatuś, zostań dłużej w domu" lub "tatuś, a dlaczego ty tam znów jedziesz? Chciałbym gdzieś pojechać z tobą"? I słucha pan tego, a serce aż się rozdziera.

- Ostatnio miałem takie ciężkie doświadczenie, w momencie gdy powiedział: "tata, a dlaczego inni tatusiowie są na co dzień ze swoimi dziećmi, a ty musisz wyjeżdżać?". Albo sytuacje, o których opowiada mi żona, na przykład gdy danego dnia nagle zacznie płakać, a jak go zapytała, co się stało, to odpowiada, że pomyślał o tacie i chciałby tutaj iść sobie ze mną. Są takie momenty, gdy człowiek zastanawia się czy to wszystko, co robi, jest tego warte. Jak bardzo to jest ciężkie, jak wielkie wyrzeczenia wchodzą w grę (chwila ciszy...). Człowiek jednak ma te wielkie marzenia, jeszcze z dzieciństwa i chce do nich dążyć, bo są one jakby celem jego życia. A z drugiej strony bezwarunkowo kogoś kocha i musi go zostawiać.

Szczerze? Sam regularnie słyszę od najbliższych, że nie potrafię zbalansować życia zawodowego i prywatnego. Zbyt często, nawet gdy jestem obecny w domu fizycznie, to myślami pozostaję przy sporcie.

- Ja też tak mam. Jak mówię, trochę się już tego nauczyłem, ale wcześniej miałem tak, że nawet gdy byłem w domu, to myślami byłem w innym miejscu. Powoli się tego wszystkiego uczę. Mamy jeszcze najbliższe półtora roku, nazwijmy to, nieco luźniejsze, gdzie presja przed igrzyskami nie będzie tak duża. Dlatego, mam nadzieję, że to wszystko jakoś sobie poukładam. A ostatni rok do Los Angeles to pewnie znów będzie bardzo mocne ciśnięcie, bo człowieka ponownie napędzi chęć zrobienia dużego wyniku olimpijskiego.

Co najbardziej namacalnego dał panu sukces w Paryżu? Czy przekuł się na coś szczególnego, co także daje poczucie, że mimo wszystko warto?

- Z jednej strony ta cała droga nauczyła mnie, że dążenie do sukcesu jest ważniejsze niż sam sukces. Czytało się o tym, słuchało różnych podcastów, gdzie było właśnie o tym, że to droga powinna cieszyć, a nie osiągnięcie celu. I to jest prawda, bo w momencie, gdy osiągnie się cel, po chwili nastaje pustka i człowiek mówi: "kurcze, co teraz?". I tego się nauczyłem, po prostu cieszyć się teraźniejszością. A jeśli chodzi o kwestie namacalne, to na pewno raduje mnie, że boks ruszył. Czyli to, co sobie wyobrażałem, że jeden, wielki, ogromny sukces ruszy cały polski boks. O tym się mówiło, ale to naprawdę się dokonało. I chyba wszyscy wokół to widzą, że boks olimpijski odżył. O boksie olimpijskim wszyscy mówią, na boks olimpijski przychodzą dzieci, ponadto jest coraz więcej startujących na mistrzostwach Polski. Widać odrodzenie polskiego boksu. To jest namacalne i w gruncie rzeczy tak naprawdę o to walczyliśmy. Nie był to tylko bój o medal olimpijski, ale pełna batalia o polski boks.

Zdarza się, że ktoś na ulicy czy za kulisami turniejów do pana podchodzi i mówi: "trenerze, przeczytałem pana wypowiedzi. Szacunek za to, że chce pan pozostać wierny boksowi, odrzucając atrakcyjne propozycje okołosportowe dla siebie i Julii Szeremety. Ma pan swoje zasady i to może imponować"?

- Tak, zdarzają się takie sytuacje. I wówczas człowiek jeszcze bardziej utwierdza się, że bardzo dobrze, iż żyje tymi wartościami i zasadami. Jednak to nie przytrafia się często, bo tak naprawdę im człowiek wyżej idzie i czym więcej się osiąga, tym mniej jest osób wokół ciebie. To, co ludzie mówią, że w polskim narodzie jest trochę zawiść i zazdrość, jednak się odczuwa. Odczuwam to ja i odczuwa to Julka. Czym wyżej wchodzi się po tej drabinie, tym zostaje się bardziej samotnym. Człowiek na górze czuje się bardziej osamotniony niż wcześniej. To na pewno jest coś nowego i coś cięższego, z czym trzeba nauczyć się żyć.

To grono osób, które wydawało się być dobrymi znajomymi i trzymało kciuki, gdy człowiek był jeszcze nisko, przestaje się cieszyć, gdy pójdzie aż za dobrze, tak? I wtedy zostaje ta najwęższa grupa ludzi, którzy są na dobre i na złe. Kochają, wierzą i nie zazdroszczą.

- No tak. O tym też czytało się w książkach i słuchało, ale dopiero trzeba było samemu to poczuć na własnej skórze, żeby zobaczyć, że tak jest naprawdę. Pamiętam, jak kiedyś rozmawiałem z Mateuszem Gamrotem (zawodnik UFC - przyp.), bo przyjeżdża do mnie na salkę. I pytałem go o różne rzeczy, gdy wchodzi się coraz wyżej. Pamiętam, jak powiedział, że w momencie wchodzenia na górę, człowiek jest coraz bardziej samotny. Jak mówię, odczuwam to nie tylko ja, ale tak naprawdę też Julka. Jeśli chodzi o przyjaźnie, to zostaje najbliższa rodzina i paru przyjaciół, którzy szczerze kibicują. Jednak to prawda, że po sukcesie, gdy wokół człowieka robi się głośno, czuje się zawiść i zazdrość. Z tym trzeba nauczyć się dalej żyć i robić swoje. Dlatego moim zadaniem oraz m.in. Julki jest robienie cały czas swojego i nie zwracanie na nic uwagi. W tym na rzeczy, które mogą obciążać mentalnie.

Rozmawiał Artur Gac

Chcesz porozmawiać z autorem? Napisz: [email protected]

Tomasz Dylak: Dla mnie marzenia mają większą wartość od pieniędzy. WIDEO/Polsat Sport/Polsat Sport
Julia Szeremeta/ Leszek Szymański /PAP
Julia Szeremeta oraz trenerzy Tomasz Dylak (z lewej) i Kamil Goiński podczas finałowego pojedynku w kategorii do 57 kg bokserskiego 40. Memoriału im. Feliksa Stamma z Khumorabonu Mamajonovą z Uzbekistanu/ Leszek Szymański /PAP
Julia Szeremeta (z prawej) w akcji/ Leszek Szymański /PAP
INTERIA.PL

Zobacz także

Sportowym okiem