Polka uprzedziła Szeremetę, wyrwała złoty medal i złożyła spektakularną zapowiedź
- Moi drodzy, są fani, którzy znają mnie od początku. I dokładnie wiedzą, że ja zawsze byłam blisko igrzysk olimpijskich. Za każdym razem ocierałam się o kwalifikację, i do Tokio, i do Paryża. Powiedziałam sobie, że Los Angeles nie odpuszczę. I jestem pewna, że to zrobię - ogłasza w rozmowie z Interią Agata Kaczmarska, świeżo upieczona triumfatorka Pucharu Świata i turnieju Feliksa Stamma w Warszawie. W walce o złoto w kat.+80 kg pokonała 4:1 Turczynkę Seymę Duztas.

Artur Gac, Interia: Jedna walka, ale ta najważniejsza i jest złoty medal w Pucharze Świata.
Agata Kaczmarska: - Cieszę się, że wygrałam i mogłam zaprezentować się na tym turnieju, wśród własnej publiczności. Jest dla mnie niezmiernie ważne, że mogę uczestniczyć w tak ważnych imprezach. Mam nadzieję, wierzę w to mocno i po to trenuję, że zobaczycie mnie na igrzyskach olimpijskich w Los Angeles. I tam powtórzę sukces z Pucharu Świata dnia dzisiejszego.
Rywalka była trochę niewygodna, choć wyraźnie wolniejsza. Musiałaś trochę popracować, by ją rozpracować.
- Dokładnie, chociaż za dużo chciałem. Jak zwykle chciałam pokazać się z jak najlepszej strony. Pokazać nad czym pracuję, że stać mnie nie tylko na "lewy, lewy, prawy", a tak naprawdę to wystarczyło, by rozpracować tę przeciwniczkę. "Bajera" nie do końca była potrzebna, bo jednak jak na gabaryty 80 kg jestem dosyć mała i bliżej mi do 80kg niż do "plusa". Jednak znowu wracam po kontuzji i nie ukrywam, że dla swojego zdrowia wystartowałam w tej wyższej kategorii.
Często ci przychodzi walczyć z wyższymi i silniejszymi fizycznie rywalkami.
- Otóż to. Może raz zdarzyła mi się niższa przeciwniczka. Zawsze mam wyższe, bardziej zbudowane, ale nadrabiam jak nie szybkością, to siłą. Tak że daję sobie radę i nie demotywuje mnie to, że mam gorsze warunki fizyczne.
Bardzo byłaś rozczarowana faktem, że nie mogłaś pojechać na pierwszy Puchar Świata do Brazylii?
- Gorycz była duża, aż łza napływa do oka. Wróciłam po operacji kręgosłupa, pojechałam na turniej do Debreczyna. Tam zaprezentowałam się naprawdę z dobrej strony, wygrałam trzy walki, w tym dwie przed czasem. I niech mi państwo uwierzą, po walce finałowej schodzę z ringu i mówię "palec mi spuchł. Weźcie go wyciągnijcie, bo chyba jest wybity". A okazało się, że był złamany. I to jeszcze złamanie Bennette’a, czyli często operowane. Jednak Bóg nade mną czuwał i nie musiałam mieć zabiegu chirurgicznego. Skończyło się na samym monitorowaniu i założeniu gipsu. Dopiero w ostatnim tygodniu kwietnia został ściągnięty, więc cały czas trenowałam jedną ręką, żeby móc wystartować na turnieju Stamma. Po zdjęciu gipsu myślałam, że nie dam rady, bo miałam sztywny cały nadgarstek, nie miałam w nim mobilności oraz pojawił się strach przed uderzeniem prawą ręką. Tym bardziej cieszę się, że czas poświęcili mi trenerzy, układali akcje pod lewy prosty, co chyba się udało, bo dziś ładnie zapracował.
Deklaracja, od której zaczęłaś naszą rozmowę, nie może pozostać niekontynuowana. To kawał zapowiedzi, skoro widzisz się na najwyższym stopniu podium olimpijskiego za trzy lata w Stanach Zjednoczonych.
- Moi drodzy, są fani, którzy znają mnie od początku. I dokładnie wiedzą, że ja zawsze byłam blisko. Za każdym razem ocierałam się o kwalifikację, i do Tokio, i do Paryża. Powiedziałam sobie, że Los Angeles nie odpuszczę. Mam tyle wspaniałych osób, które mnie wspierają. Mam rodzinę, mam Centralny Wojskowy Klub Sportowy, który jest ze mną od początku pomimo kontuzji. Są tutaj i mocno mi kibicowali. Nie mogę zawieść samej siebie, a także właśnie tych ludzi, których mam wokół. I jestem pewna, że to zrobię.
Widzę też duże wzruszenie, które maluje się na twojej twarzy, w twoich oczach. Wszak mówimy o Himalajach Himalajów, jeśli chodzi sport olimpijski.
- Tak. Ja jestem dumna, że jestem Polką. Jestem dumna, że mogę reprezentować Polskę na tak ważnych imprezach. Wiem, że jestem do tego stworzona. I kocham słuchać Mazurka Dąbrowskiego, zawsze brakuje mi śliny w ustach, jak go śpiewam. Jest wzruszenie, nagle myślę o swoich marzeniach. Jestem tutaj, ale cały czas mam w głowie ten jeden cel i zawsze łza kręci mi się w oku. Ale co, jestem kobietą, lubię sobie popłakać i się wzruszyć. Nie jestem tylko kobietą-sportowcem, która uprawia męski sport. Tylko jestem też wrażliwą osobą, która potrafi wzruszyć się z małych rzeczy.
Ogólnie kocham ludzi, uwielbiam rozmawiać. Moją pasją jest gotowanie, uwielbiam piec. Bardzo lubię przyrodę i naturę. Mam swojego kochanego pieska, z którym co weekend chodzimy na dłuższe spacery. Mam rodzinę, która w dalszym ciągu mieszka na wsi. Spaceruję po lesie, nad rzekę, mamy bardzo piękne rejony, pozdrawiam całą Jedlankę Nową oraz Iłżę. Lubię też imprezować, nie powiem, że nie
~ Agata Kaczmarska
No właśnie, pokaż nam trochę tego drugiego oblicza, kobiety poza sportem.
- A to nie widać? (uśmiech).
Wszystko pięknie widać. Ale opowiedz o swoim życiu poza boksem, czy masz jakąś pasję, co cię zajmuje?
- Ogólnie kocham ludzi, uwielbiam rozmawiać. Moją pasją jest gotowanie, uwielbiam piec. Bardzo lubię przyrodę i naturę. Mam swojego kochanego pieska, z którym co weekend chodzimy na dłuższe spacery. Mam rodzinę, która w dalszym ciągu mieszka na wsi. Spaceruję po lesie, nad rzekę, mamy bardzo piękne rejony, pozdrawiam całą Jedlankę Nową oraz Iłżę. Lubię też imprezować, nie powiem, że nie. Lubię się odstroić, założyć krótką spódniczkę i wyjść na miasto, pogadać. Oczywiście bez żadnych szaleństw, jak na sportowca przystoi, ale jestem tylko normalnym człowiekiem. Kocham spotykać się ze znajomymi. Wtedy właśnie jest najwięcej okazji, by móc porozmawiać. Mam również wspaniałych znajomych, z którymi mogę wyjść bez żadnego poganiania do picia. Znajomi wiedzą, jaka jestem.
A dlaczego wybrałaś właśnie boks?
- Historia jest dosyć zawiła. Gdybym miała zacząć od początku, to zawsze byłem dziewczynką o trochę większych gabarytach. Trenowałam piłkę ręczną, byłam w SKS-ie szczypiorniaka w gimnazjum na pozycji kołowej i rozgrywającej. Ogólnie mi to wychodziło, miałam rotujące pozycję. I właśnie w gimnazjum wyciągnął mnie na trening trener Sławomir Żeromiński i mówi: "Boooooże, dziewczyno, jak ty się poruszasz. Dawaj na boks, zobaczysz. Zrobisz mistrza Polski". No to mówię: "dobra, próbujemy". Zawsze miałam wysokie ambicje, ale nakładałam je sobie stopniowo. Nigdy nie mierzyłam od razu w cel, na który jeszcze mnie nie stać. Zaczęłam trenować boks i od razu chciałam nauczyć się prawego prostego, bo z piłki ręcznej miałem dobry overhand, a tu był na początku tylko zwykły cepik (śmiech). Więc zaczęłam, by nauczyć się techniki bokserskiej.
- Rodzice na początku byli na nie, bo jak? Dziewczyna w boksie? "Jak ty będziesz wyglądać"? Jednak trener namawiał rodziców i finalnie doszło do tego, że pojechałam na walkę w eliminacjach mistrzostw Polski. Tam przegrałam finał, ale wtedy usłyszałam motywujące słowa od mojego taty, z którym jestem bardzo mocno związana. Tatuś powiedział do mnie: "córciu, nieważne czy wygrasz czy przegrasz, ale masz jej..." - i tutaj resztę wypikam (śmiech). Chodziło o to, że mam jej po prostu oddać. I wtedy tak naprawdę zaczęłam łapać bakcyla, zawzięłam się. Pojechałam na obóz kadry Mazowsza, kolejni trenerzy dużo mi pomogli, po czym zrewanżowałam się tej dziewczynie, zdobyłam tytuł mistrzyni Polski i ukierunkowałam swoje ambicje już zdecydowanie na boks.