Niesamowite osiągnięcie Polaka. Już go zaprosili do USA
Niesamowity wyczyn Bartosza Matusiewicza. Najpierw jako pierwszy Polak w historii z Zespołem Downa pokonał dystans olimpijski w triathlonie. Niedawno przebił ten wyczyn i ukończył dystans połowy Ironmana. - Bartek trenuje pływanie od lat. Dołożył do tego treningi typowo triathlonowe. Wyprzedził 30 w pełni sprawnych intelektualnie osób i 30 kolejnych osób, które nie zmieściły się w limicie czasowym – mówi nam Jarosław Matusiewicz, ojciec zdolnego sportowca, z którym porozmawialiśmy na wiele tematów dotyczących sportu osób z niepełnosprawnościami. Matusiewicz po wielkim sukcesie dostał zaproszenie do Stanów Zjednoczonych.

Mateusz Wróblewski, INTERIA: Jak wygląda kondycja zdrowotna pana syna? Wiemy o zespole Downa, ale czy mógłby pan przybliżyć szczegółowo jego stan zdrowia?
Jarosław Matusiewicz, ojciec Bartosza Matusiewicza: - Zespół Downa to po prostu zespół cech związanych z dodatkowym chromosomem w komórkach i można to w ten sposób zostawić. Ta niepełnosprawność bardzo często wiąże się z obniżonym napięciem mięśniowym, więc żyliśmy w niewiedzy czy i kiedy Bartek będzie chodził. Doprowadzenie go stanu dorównującego rówieśnikom zajęło nam pół roku dłużej. Bartek zaczął chodzić mając półtora roku.
Osoby z zespołem Downa mają wiele chorób towarzyszących. Pana syn również?
- To prawda. Choroby tarczycy, serca itd., to częste jednostki chorobowe wśród tych osób. Nas los trochę oszczędził. Bartek ma problemy z tarczycą i z kręgosłupem, ale jesteśmy też bardzo czujni. W końcu Bartek jest wyczynowym sportowcem. Regularnie poddajemy syna badaniom, bo żona jest w tym temacie bardzo przezorna. Badanie Holtera czy echo serca to normalność u naszego syna.
Bartosz Matusiewicz najpierw był pływakiem. Później zaczął treningi triathlonu
Jak zatem zważając na te problemy, rozpoczęła się jego przygoda ze sportem?
- Właśnie przez te problemy. Garbił się, ma wadę kręgosłupa. Zalecono nam rehabilitację poprzez pływanie. To miała być zwykła rehabilitacja, taka, by wzmocnić mięśnie pleców. A, że Bartek pływał w szkole, to brał udział w zawodach międzyszkolnych, potem wojewódzkich i krajowych. Z biegiem czasu pojawiły się inne dyscypliny sportu. Do niedawna powiedziałbym, że Bartek jest głównie pływakiem, a innymi dyscyplinami sportu się bawi. Obecnie jest już triathlonistą.
Bo przecież stereotypowa osoba z zespołem Downa mało się rusza i najczęściej towarzyszy jej otyłość.
Być może tak by było z Bartkiem. To w dużej mierze zależy od trybu życia, jaki się prowadzi. My bardzo pilnowaliśmy diety syna, formy sportowej. Stąd jest w bardzo dobrej formie fizycznej
Wracając do sportu, synowi zawsze chce się trenować, czy ma gorsze dni?
- Jasne, że nie zawsze się chciało. Tak samo jak ze wszystkimi dziećmi. Rolą rodzica jest znaleźć dobry sposób, dobrą argumentację. Dorosłego już Bartka przekonaliśmy, że sport to jest jego praca. On musi zrobić trening, a ja muszę iść do pracy. Usłyszałem, jakiś czas temu jak Bartek tłumaczył koledze przez telefon, że nie ma czasu na jakąś aktywność, bo pracuje. Do tego trzeba jednak dojść. Motywowaliśmy go, zachęcaliśmy, przekonywaliśmy. Kiedy podaruję synowi nowe buty, to przekonuję go, że to on na nie zarobił poprzez sport, a nie ja mu je kupiłem. Pieniądze dla osób z zespołem Downa są niezrozumiałe, ale rzeczy materialne jak najbardziej.
Co robiłby Bartek, gdyby nie uprawiał sportu?
- On ma dziś ma 27 lat, jest rencistą. Gdybyśmy zabrali mu sport, to przypuszczalnie całe dnie spędzałby przed telefonem i tabletem. Tylko, że ważyłby 30 kilogramów więcej. Nie wiem, czy wówczas nie miałby krótszego życia. Przecież krążą legendy o tym, że osoby z zespołem Downa żyją krócej. Tego nie wiemy na pewno, ale wydaje się oczywistym, że zdrowy tryb życia spowoduje, że będzie żył dłużej.
Czy wraz z małżonką są państwo sportowcami, skoro tak zaangażowaliście syna w życie sportowe?
- Niezupełnie. Moja żona jest typem sportowca, bo zawsze jakąś dyscyplinę sportu uprawiała. To ona miała większy wpływ w tym zakresie na syna. Ja zacząłem uprawiać bieganie 15 lat temu. Udało mi się zrobić kilka maratonów. To był mój pierwszy sport w życiu. Teraz muszę być w formie, by wspierać sportowo Bartka. Biegam, jeżdżę na rowerze, nauczyłem się pływać. Muszę jednak zakładać płetwy, bo nie dotrzymam Bartkowi tempa w wodzie. On jest świetnym pływakiem. Na jednych zawodach triathlonowych sędzina do mnie krzyczała, że mam szybciej wychodzić z wody, bo syn już czeka przebrany przy rowerze. Dlatego teraz już podczas zawodów wodę robi sam. Mówię oczywiście o krótszych zawodach, przy dłuższych byśmy się na to nie zdecydowali, wtedy ma asystę.
Matusiewicz pokonał sprint i dystans olimpijski w triathlonie. Później przyszedł czas na pół Ironmana
Jakie były pierwsze zawody, w których wystartował pana syn?
- Jedne z pierwszych zawodów triathlonowych, które odbyły się po pandemii to były zawody w Olsztynie. Bartek wystartował tam i pokonał dystans sprinterski w triathlonie jako pierwsza w Polsce osoba z zespołem Downa. Po zawodach syn powiedział, że chciałby zostać Ironmanem albo chociaż pół. Od tego pochodzi nazwa fundacji, którą założyłem.
Jaką Bartek przeszedł drogę, by zrobić połówkę Ironmana?
- 8 lat temu kibicowaliśmy naszemu przyjacielowi Radkowi, który robił swój pierwszy triathlon w Gdyni i Bartkowi bardzo się te zawody podobały. Powiedział wtedy, że chciałby też kiedyś wystartować. Nie braliśmy wtedy tego na poważnie. Ale Bartek to wydarzenie zapamiętał. Od strony sportowej o pływaniu już mówiłem. Jest reprezentantem kraju na zawodach osób z niepełnosprawnością intelektualną. Pływa sporo, bo cztery razy w tygodniu. Gdy przyszła pandemia, były obostrzenia i zamknięto na jakiś czas baseny. Syn, by utrzymać formę robił jakieś ćwiczenia z gumami i markowanie ruchów pływackich, ale to nie było wystarczające. Wobec tego kupiliśmy trenażer rowerowy, żeby mógł utrzymać kondycję w inny sposób. Biegał od czasu do czasu. Zawsze mieliśmy taki rytuał, że 300-400 metrów przed metą czekał podczas moich zawodów w bieganiu i wbiegał ze mną na metę. Kiedy zniesiono obostrzenia i pozostał reżim sanitarny, ale otwarto baseny, wróciliśmy na pływalnię.
O pierwszych zawodach, w których Bartek uczestniczył już wspomniałem. Kontynuując ten wątek, w kolejnych latach startował w zawodach triathlonowych, ale już nie tylko w sprintach. Pokonał też dystans olimpijski. A skoro marzył by "chociaż pół" podjęliśmy próbę startu w tym roku i udało się.
Jak wyglądały przygotowania do tego przedsięwzięcia?
- Zupełnie inaczej poukładaliśmy jego życie. Bartek trenuje pływanie od lat w klubie sportowym MAKO z pełnosprawnymi pływakami pod czujnym okiem trenera, Pawła Ruraka. Do trenera pływania dołączyła Edyta Litwiniuk - triathlonistka, trenerka biegania i roweru, która spinała przygotowania do zawodów triathlonowych. Rozpoczęliśmy też współpracę z dietetykiem sportowym Tadeuszem Sowińskim, który bardzo nam pomógł. Bartek zmaga się z chorobą jelit (SIBO). Bóle brzucha i kolki często przeszkadzały w startach.
Pana syn w zawodach połowy Ironmana rywalizował ze zdrowymi ludźmi. Na metę wpadł jako ostatni czy udało mu się kogoś wyprzedzić?
- Oczywiście, że wyprzedził niektórych uczestników. Gdyby zostawić tylko pływanie, to ponad 200 osób miało gorszy czas. Natomiast oficjalnie wyprzedził 30 uczestników i kolejnych 30, którzy nie zmieścili się w limicie czasowym. Zakładaliśmy, że zmieści się w limicie czasowym, który wynosił 8,5 godz. Matematyka mówiła, że zejdziemy poniżej 8 godzin, ale to tylko matematyka. Tu była nieco inna logistyka, niż u większości triathlonistów walczących o "życiówki". Na przykład zaplanowaliśmy postoje. Triathloniści spożywają żele i napoje w czasie jazdy na rowerze, a Bartek musi się zatrzymać, by to zrobić. Nam chodziło tylko o to, by ukończył dystans w dobrym zdrowiu i to się udało. A czas był lepszy niż ktokolwiek by się spodziewał.
Brakuje sponsorów. Dużo kosztów biorą na siebie rodzice
Dietetyk, trening w klubie i trener personalny. To musi sporo kosztować. Skąd na to wszystko pieniądze? Wspomniał pan o fundacji. Czy to z niej czerpiecie korzyści?
- Prowadzę fundację, w której mam kilkoro podopiecznych. Zdobywam jakieś środki, które przeznaczam na ich treningi. Może z 20-25% kosztów treningów udaje mi się pokryć z konta fundacji, bo ona jest mała i nieznana. Ma dopiero dwa lata. Trudno jest znaleźć sponsorów. Ta fundacja ma wspierać sport osób niepełnosprawnych intelektualnie. Jak dostajemy granty, to na ogół są to drobne kwoty. 3000, czasami 4000 na nich wszystkich. To małe kwoty, ponieważ sport osób z zespołem Downa nie ma absolutnie wsparcia finansowego. Koszty ponoszą tylko i wyłącznie rodzice. Mistrzostwa świata czy Europy, w których biorą udział nasi podopieczni to zawody komercyjne. Choćby w październiku czeka nas kolejny wyjazd na ME w pływaniu do Portugalii. Wpisowe i noclegi to pakiet, a koszt takiego pakietu startowego to 1600 euro. Tyle samo musi zapłacić trener lub opiekun, a do tego dochodzi koszt lotów. Jeden wyjazd to koszt 15-18 tysięcy. Oczywiście jest wybór - jechać lub nie jechać. Ale przecież chcemy utrzymać ich w formie. Sam triathlon też nie jest tanim sportem. Przygotowania do trzech dyscyplin, dietetyk, fizjoterapeuta, wyjazdy na zawody, wpisowe, to wszystko duże koszty.
I naprawdę nie ma chętnych firm do wsparcia?
- Sponsorzy się pojawiają, ale przytoczę anegdotkę. Jest w USA Chris Nikic, który 5 lat temu zrobił całego Ironmana, także mając zespół Downa. Skontaktował się ze mną jego ojciec, który proponował by Bartek przyjechał do Stanów Zjednoczonych na rocznicę tego wydarzenia. Bartek miałby tam razem z nim przebyć całego Ironmana w listopadzie. Chciał pokryć wszelkie koszty przyjazdu, kilku tygodni pobytu i treningów. Dlaczego? Bo Chris jest twarzą Adidasa. Ma potężnego sponsora, który widać pozwala mu na prowadzenie fundacji w dużym komforcie finansowym. W Polsce często spotykam się z tym, że dostajemy prezenty dla podopiecznych albo jakiś mały grant. Pytam wówczas czy mam jakoś podziękować na choćby za pośrednictwem social mediów. Darczyńcy tego nie oczekują. Wydawało mi się, że triathlon, a zwłaszcza osiągnięcia Bartka w tym sporcie będą na tyle interesujące, że sponsorzy się pojawią. Nie mogę jednak przejść na taki poziom, by mieć dużego sponsora, który chciałby te pozytywne przykłady naszych sportowców - triathlonisty, lekkoatletów, pływaka wesprzeć.
Przyjęliście propozycję wylotu do USA?
- Nie. Bartek przywiązuje się do tego, co sobie uzgodniliśmy. Teraz jesteśmy na wakacjach, które mu obiecaliśmy. W tym roku obiecaliśmy mu, że 17 sierpnia mistrzostwami Polski w Białymstoku kończymy tegoroczne zawody triathlonowe, to jest już umówione i nikt nie może tego burzyć. Oczywiście kontakt podtrzymujemy i jesteśmy umówieni na rozmowę o przyszłym roku.
Wracając do kosztów, potrafi pan podsumować ile rocznie kosztuje zaangażowanie pana syna w sport? Ze wszystkimi kosztami?
- W zależności od roku i biorąc pod uwagę, że mamy sprzęt, to ok. 50-60 tysięcy złotych. Stawiam tu gwiazdkę, bo nie wliczam w to imprez międzynarodowych. Każdy wyjazd na takowe, to dodatkowe 15 - 18 tysięcy złotych, a jednego roku mieliśmy trzy takie wyjazdy. Nie chcę wyjść na faceta, który chce usilnie tu namawiać, by dawano nam pieniądze, ale to nie problem tylko Bartka, a także innych sportowców z niepełnosprawnościami.
Ironman pozostaje celem czy marzeniem?
- Jeszcze niedawno powiedziałbym, że marzeniem. Teraz mówię, że to odłożony w czasie cel. Trafiliśmy na grupę świetnych ludzi, którzy nie zajeżdżają Bartka, a potrafią wiele ułożyć, zbudować fajną formę. Musimy mieć z żoną jednak plan na jego życie. Jeśli wszystko zrobimy w 2025, 2026 i 2027 roku, to co zostanie na rok 2028? Na razie spokojnie do tego podchodzę, rozmawiamy o tym, by Bartek przebiegł w przyszłym roku cały maraton, bo to też jest jego marzenie. Triathlon będziemy podtrzymywać, ale skupimy się na bieganiu. Triathlon musi nam towarzyszyć i musimy go w jakimś stopniu trenować, bo Bartek startuje co roku w paratriathlonie. Ma już 4 tytuły mistrza Polski. Zależy mu na dalszych medalach i podium.
Sporty, o których rozmawiamy uprawia się latem. Co Bartek porabia w sezonie zimowym?
- Jest zapalonym narciarzem. Trenuje w Fundacji Handicap w Zakopanem i bierze udział w zawodach narciarskich. Ma tam przyjaciół, fajne środowisko i bardzo lubi tę część sezonu. Co do innych dyscyplin, to ma różne pomysły, ale musimy gumkować niektóre, gdyż regeneracja jest ważna i musi mieć czas dla siebie. Ma narty, ma triathlonowe treningi i to wystarczy. Cały rok jest zagospodarowany.
Stronę internetową fundacji Jarosława Matusiewicz znajdą państwo klikając W TEN LINK. Poprzez stronę internetową fundacji można udzielić wsparcia sportowcom z niepełnosprawnościami.