Partner merytoryczny: Eleven Sports

Zmarzlik ma wielki problem. Złoto marzeniem, "to może być wtopa"

Reprezentanci Polski nie przełamali w sobotę "klątwy Narodowego" i nie wygrali turnieju w Warszawie. Najsłabiej z "Biało-Czerwonych" nieoczekiwanie spisał się Bartosz Zmarzlik. Za rok kolejnej szansy nie będzie, bo zawody Grand Prix zastąpi finał Drużynowego Pucharu Świata. Organizatorzy już promują tę imprezę i liczą na złoto kadry Rafała Dobruckiego przy komplecie publiczności. Tyle tylko, że tor w Warszawie wybitnie nie leży reprezentantom naszego kraju. Obrona tytułu to będzie wielkie wyzwanie.

Bartosz Zmarzlik
Bartosz Zmarzlik/Łukasz Trzeszczkowski/Zdjęcia Łukasz Trzeszczkowski

"Klątwa Narodowego" trwa w najlepsze. W sobotni wieczór podczas Grand Prix Polski znów Polacy nie byli w stanie wygrać zawodów. Blisko tego byli Patryk Dudek i Dominik Kubera, którzy zameldowali się w finale, ale w wyścigu finałowym byli tylko tłem dla piekielnie szybkiego Jacka Holdera. Wcześniej z turniejem pożegnał się sam Bartosz Zmarzlik.

W 2026 roku finał Drużynowego Pucharu Świata odbędzie się w Warszawie

W trakcie zawodów organizatorzy robili wszystko, aby wypromować przyszłoroczny finał Drużynowego Pucharu Świata, który obędzie się na Stadionie Narodowym. Ten prestiżowy turniej zastąpi rundę Grand Prix i w ciemno można założyć, że będzie cieszył się wielkim zainteresowaniem. DPŚ to taka impreza, która Polakom zawsze pasowała. W dwóch ostatnich dekadach nasza kadra zdobyła worek medali. Ostatnia edycja w 2023 roku też padła łupem drużyny Rafała Dobruckiego.

Tyle tylko, że za rok powtórzenie tego sukcesu może być wyjątkowo trudne. Polskim zawodnikom tor w Warszawie po prostu nie leży. Bartosz Zmarzlik kolejny rok rozkłada ręce i boksuje się ze swoimi motocyklami, które nie są szybkie. Dominik Kubera choć zameldował się w finale, to w rozmowie z Interią mówił o olbrzymiej sinusoidzie i poszukiwaniu ustawień. Patryk Dudek też nie ustrzegł się wpadek.

- To może być "Narodowa wtopa" - takie komentarze dało się usłyszeć po sobotnich zawodach wśród kibiców i ekspertów. I trudno się z tym nie zgodzić. Trener Dobrucki będzie miał olbrzymi ból głowy, aby zebrać czwórkę zawodników, którzy będą potrafili "skleić się" ze specyficznym torem, na którym na co dzień się nie ścigają.

Eksperci szczerze o właścicielu Pogoni Szczecin. "Jedno trzeba przyznać". WIDEO/Polsat Sport/Polsat Sport

Australijczycy znów mogą uciszyć Polaków

Choć finał DPŚ odbędzie się dopiero za rok, to już teraz można zaryzykować stwierdzenie, że to Australijczycy a nie Polacy będą głównym faworytem do zwycięstwa. Ostatnie lata pokazały, że zawodnicy z tego kraju, wychowani na krótkich i technicznych obiektach, doskonale czują się na torze w Warszawie.

Jack Holder rok rocznie bił się o zwycięstwa na Stadionie Narodowym. Teraz dołączył do niego Brady Kurtz, a na tym najpewniej nie koniec. Australijczycy nie powinni mieć problemów ze skompletowaniem silnego i mocnego składu. Nie bez znaczenia jest fakt, że większość reprezentantów tego kraju ściga się w lidze angielskiej, gdzie tory mocno przypominają warunki, których trzeba spodziewać się w Warszawie.

Inna sprawa, że sztab kadry na czele z trenerem Rafałem Dobruckim ma sporo czasu na przemyślenia. Być może potrzebne będzie specjalne zgrupowanie i solidne potrenowanie na torze, który mógłby geometrią przypominać obiekt w Warszawie. W każdym razie szkoleniowiec musi znaleźć jakiś sposób, aby odpowiednio się przygotować, bo presja na złoto będzie ogromna.

Bartosz Zmarzlik, Paweł Zmarzlik/Paweł Wilczyński/Zdjęcia Paweł Wilczyński
Bartosz Zmarzlik/Łukasz Trzeszczkowski/Zdjęcia Łukasz Trzeszczkowski
Bartosz Zmarzlik/Łukasz Trzeszczkowski/Zdjęcia Łukasz Trzeszczkowski
INTERIA.PL

Zobacz także

Sportowym okiem