Sir Sicoma Monini Perugia zawiodła w tym sezonie w finałach Pucharu Włoch, nie poradziła sobie w półfinale włoskiej SuperLegi, ale może to jeszcze sobie powetować historycznym wynikiem w Lidze Mistrzów. Do zwycięstwa typował ją jeszcze przed turniejem Nikola Grbić, selekcjoner reprezentacji Polski. A Mateusz Bieniek, kapitan Warty Zawiercie, na pytanie jednej z dziennikarek o faworyta finału, z uśmiechem odparł: "nie no, Perugia nie pytaj mnie o takie rzeczy". Gino Sirci, ekscentryczny właściciel i prezes Perugii, pompuje w klub prywatne pieniądze i od 10 lat próbuje wygrać Ligę Mistrzów. Ściąga wielkie gwiazdy, aktualnie ma w drużynie m.in. Kamila Semeniuka, Yukiego Ishikawę czy Simone Giannellego. Po półfinałowym zwycięstwie z Halkbankiem Ankara gratulował zespołowi i podkreślał, że widzi postęp w jej grze w porównaniu do meczów w lidze. Nie zamierzał jednak - przynajmniej publicznie - nakładać na zespół presji. Przed kamerą klubowych mediów Perugii mówił za to o tym, czego może obawiać się jego drużyna. - Będą dwie trudności: publiczność i wielkość hali, znana niektórym naszym przeciwnikom. Widziałem, jak nasza drużyna się rozwija od półfinałów i meczu o trzecie miejsce z Piacenzą. Zobaczymy, co się wydarzy, ale musimy cieszyć się niedzielą. Przeżywanie tych finałów jest piękną rzeczą, ponieważ nie jest dla każdego, Przede wszystkim jednak widzimy siebie jako bohaterów wielkiego widowiska, wielkiego świata i myślę, że to nam wystarczy - podkreśla Sirci, który uważnie oglądał sobotni trening swojej drużyny w Atlas Arenie. Włosi pod wrażeniem polskiej publiczności. To ma być polski atut w finale Ligi Mistrzów W piątek włoską drużynę dopingował głośny sektor fanów z Italii, ale w niedzielę rzeczywiście publiczność powinna zdecydowanie wspierać zawiercian. Łódzka Atlas Arena może pomieścić ponad 10 tys. widzów. Na półfinałach kompletu nie było, ale organizatorzy od początku zapowiadali świetną frekwencję na meczach o medale. Z pewnością można się spodziewać zawsze głośnej "armii" kibiców z Zawiercia w charakterystycznych strojach. Na polskich kibiców jako atut rywali zwraca też uwagę Angelo Lorenzetti, trener Perugii. - Polskie zespoły mają za sobą publiczność, która robi wrażenie. Kiedy będę rozmawiać z chłopakami, powiem im, że sam przegrałem cztery finały Ligi Mistrzów, a nadal tu jestem i jakoś żyję. Ewentualna przegrana to nie jest koniec świata - przekonywał w rozmowie z polskimi dziennikarzami włoski trener. Lorenzetti rzeczywiście dobrze zna smak porażki w finale najważniejszych europejskich rozgrywek - podobnie jak smak porażki z polskim zespołem. Co prawda w 2008 r. jego Piacenza przegrała finał z Dynamem Kazań z Rosji, ale w 2021 i 2022 r. prowadził Itas Trentino, który w finale uległ ZAKS-ie Kędzierzyn-Koźle. Tym razem jego drużyna ma dodatkowy atut: odpoczywała o dzień dłużej niż rywale z Zawiercia. W dodatku w półfinale rozegrała tylko trzy sety, a podopieczni Michała Winiarskiego skończyli spotkanie po długim tie-breaku. Nic więc dziwnego, że obok obaw i przestróg po włoskiej stronie jest też wiele pewności siebie. - Półfinał dał nam więcej niż tylko paliwo, dał spokój i pewność siebie. To przełomowy mecz, jak to zawsze bywa w półfinałach. W porównaniu do ubiegłego roku wróciliśmy do dobrych nawyków i teraz z niecierpliwością czekamy na finał - stwierdził przed kamerą klubowej telewizji. Finał Warta Zawiercie - Perugia rozpocznie się o godz. 20. Cztery godziny wcześniej JSW Jastrzębski Węgiel zagra o brąz z Halkbankiem Ankara.