Kamil Semeniuk miał być jedną z najważniejszych postaci Final Four Ligi Mistrzów. Siatkarz, który od trzech lat występuje we Włoszech, przyjechał na turniej do Polski, by spełnić marzenie prezesa Sir Sicoma Monini Perugia Gino Sirciego i sięgnąć po najważniejsze klubowe trofeum w Europie. Tydzień przed turniejem polski przyjmujący nabawił się jednak kontuzji łydki. Do samego końca trwała walka z czasem i już po odebraniu złotego medalu Semeniuk podkreślał, że właściwie udało mu się wrócić do pełni sprawności - mimo że jeszcze kilka dni wcześniej sam w to nie dowierzał. "Wiadomo, że z tyłu głowy jest lekki strach, zwłaszcza gdy idę na pipe’a - że jak pociągnę, to się może coś wydarzyć. Ale nie czułem już, że coś mnie boli. Parę dni temu pogodziłem się już, że ten turniej będę oglądał z ławki rezerwowych, ale ze sztabem medycznym wykonaliśmy naprawdę wielką rzecz" - zaznacza przyjmujący. Kamil Semeniuk nasłuchał się gwizdów. "To naturalna rzecz" Ostatecznie odegrał jednak w turnieju epizodyczną rolę, pojawiając się na boisku tylko na krótkie zmiany. Trener Angelo Lorenzetti nie chciał ryzykować zdrowiem swojego asa, z dobrej strony pokazywali się zresztą dwaj inni przyjmujący: Yuki Ishikawa i Ołeh Płotnicki. Kiedy jednak Semeniuk pojawił się już na boisku w trakcie finału przeciwko Aluron CMC Warcie Zawiercie, by pomóc drużynie w polu serwisowym, przywitał go przeciągły gwizd. I to mimo faktu, że wcześniej był głośno oklaskiwany przez polskich kibiców na przykład w trakcie przedmeczowej prezentacji. Zdecydowana większość fanów w wypełnionej kibicami Atlas Arenie wspierała Wartę i szalała po udanych akcjach jej siatkarzy. Na pytanie, czy przy wykonywaniu zagrywki w akompaniamencie gwizdów poczuł się nieswojo, odpowiada, że w pełni rozumie polskich fanów. "Przyzwyczajam się powoli, że będą spotkania z polskimi drużynami i kibice polscy nie będą mi klaskać przy zagrywce, tylko będą gwizdać. To normalna, naturalna rzecz, nie mam im tego za złe, bo kibicują swojej drużynie" - podkreśla. Liga Mistrzów. Polski siatkarz świętował złoto i wypalił. Siatkarze mogą to wymusić na prezesie Kiedy Semeniuk odbierał złoty medal na podium, cała hala zgodnie go już oklaskiwała. Dla niego to już trzeci triumf w Lidze Mistrzów - wcześniej dwa razy wygrał te rozgrywki z ZAKS-ą Kędzierzyn-Koźle. Zapisał się też w historii polskiej siatkówki, jako pierwszy wygrywając prestiżowe rozgrywki z dwoma różnymi klubami. Pomógł spełnić wielkie marzenie Sirciego, który bezskutecznie szturmował Ligę Mistrzów od 10 lat. Radość w Perugii była i jest więc wielka, a polski siatkarz już żartuje, że może dzięki temu uda się zyskać jakieś dodatkowe profity od właściciela klubu. "Pewnie będzie uroczysta kolacja, będzie można pewnie troszeczkę wymusić. Może coś się uda pozmieniać w klubie, coś nowego, wyremontować w końcu szatnię?" - uśmiecha się Semeniuk. On, w przeciwieństwie do sprowadzonego do klubu już w trakcie sezonu Usowicza, zostaje w Perugii na dłużej. Jeszcze w trakcie rozgrywek ogłoszono, że Semeniuk przedłużył kontrakt we Włoszech do 2027 r. Z Łodzi Damian Gołąb