Trener Betisu Manuel Pellegrini zapowiadał, że finałowy bój we Wrocławiu wcale nie będzie starciem Dawida z Goliatem. W CV obu ekip widać jednak było "delikatną różnicę". Chelsea przybyła do Polski, by przyśpiewka ich kibiców o tym, że "wygrali wszystko", znów stała się w pełni aktualna. Triumfu w trzeciej kategorii rozgrywkach UEFA "The Blues" nie zdążyli bowiem jeszcze zaliczyć. Fani z Hiszpanii przylecieli natomiast na Dolny Śląsk niesieni głęboką wiarą w to, że że ich ukochany Betis Balompie sięgnie po pierwszy w historii europejski puchar. "Verdiblancos" nigdy wcześniej nie uczestniczyli w finałowym balu pod egidą UEFA. I zamierzali świetnie się bawić. Jako pierwszy zatańczył jednak - i to do słownie - Cole Palmer, który z wielką łatwością i wdziękiem zmylił dwóch rywali, ale efektowny rajd zakończył w najgorszy możliwy sposób - uderzając lekko i prosto w bramkarza. Szaleństwo wśród fanów Realu Betis. Ez Abde trafił jako pierwszy To, jak powinno finalizować się akcje, pokazał mu w praktyce kilka minut później Ez Abde. Marokańczyk pewnym, płaskim strzałem z kilkunastu metrów pokonał Filipa Jorgensena. Zgrabną asystą przy jego golu popisał się Isco, lecz odnotujmy, że wszystko rozpoczęło się od fatalnej straty Chelsea na własnej połowie, sprowokowanej niedokładnym podaniem. W 13. minucie mogło być już 2:0, ale Marc Bartra tylko kręcił głową z niedowierzaniem, gdy golkiper Chelsea poradził sobie z jego sprytnym, kąśliwym strzałem sprzed pola karnego. Ta próba tylko wzmogła głośny doping fanów Realu Betis, którzy swój koncert rozpoczęli dobre kilkadziesiąt minut przed pierwszym gwizdkiem sędziego. Podobną reakcję wywołała później próba Johnny'ego Cardoso, który w ostatniej chwili został zablokowany przez Benoita Badiashile, po tym jak piłkę wyłożył mu Ez Abde. Nie bez kozery brak tu wzmianek o atakach Chelsea, po wspomniana wcześniej nieśmiała próba Cole'a Palmera stanowiła jedyne celne uderzenie londyńczyków w pierwszych 45 minutach. Tuż przed zmianą stron w groźnej sytuacji znalazł się jeszcze po zagraniu z głębi pola Enzo Fernandez, ale został uprzedzony przez wychodzącego z bramki Adriana, który miał do swojego rywala spore pretensje. Nie chciał nawet przyjąć jego przeprosin. W przerwie trener Enzo Maresca zdecydował się na przeprowadzenie zmiany - z murawy zszedł Malo Gusto, a zastąpił go Reece James, przejmując od Enzo Ferandeza kapitańską opaskę. Podobny ruch wykonał Manuel Pellegrini, posyłając do boju Romaina Perrauda w miejsce Ricardo Rodrigueza. Po 10 minutach pierwszej połowy doszło do groźnie wyglądającej sytuacji. Przy wyjściu do piłki Adrian trafił pięścią w głowę Nicolasa Jacksona, który padł na murawę. Na szczęście dla niego wyszedł z tego bez szwanku. Na szczęście dla golkipera Betisu, skończyło się nie na rzucie karnym, a rożnym, po którym Chelsea oddała dwa groźne strzały. Chelsea z pucharem. Złote podania Cole'a Palmera odwróciły losy finału W drugiej połowie Real Betis jak gdyby nacisnął hamulec i z rzadka zapuszczał się na połowę rywala. Chelsea za to przejęła piłkę, choć i tak przed długi czas nie potrafiła uczynić z tego żadnego pożytku - aż do 65. minuty. Wtedy Cole Palmer zagrał kapitalną piłkę na głowę Enzo Fernandeza, który doprowadził do wyrównania. Pięć minut później reprezentant Anglii wyrósł na głównego bohatera spotkania, bo znów dokładnie podawał - tym razem już nie na głowę, a na... klatkę piersiową Nickolasa Jacksona. Ten nie uderzył piłki czysto, ale za to do bólu skutecznie. I to Chelsea wysunęła się na prowadzenie. Betis rzucił się do odrabiania strat i nadział się w ten sposób na niezwykle niebezpieczną kontrę, którą koncertowo zmarnował Nickolas Jackson. Biegnąc samotnie, nieatakowany w stronę bramki wypuścił sobie piłkę tak daleko, że Adrian zdołał ją złapać, choć chwilę wcześniej poślizgnął się, prawie upadając na murawę. Czego nie dokonał Senagalczyk, to zrobił wprowadzony do gry po przewie Jadon Sancho, dobijając Betis piękną bramką na 3:0, po technicznym strzale z pola karnego. Wówczas pewni triumfu rezerwowi Chelsea nie myśląc już zbyt wiele, wybiegli na murawę, by wspólnie celebrować niezwykle ważną bramkę. Później zrobili to jeszcze raz, już w doliczonym czasie gry, gdy Moises Caicedo trafił na 4:1. W ten sposób Chelsea sięgnęła po puchar Ligi Konferencji, celebrując wielki triumf wraz z kibicami. Podziękowania od fanów zebrali także piłkarze Betisu, zalewając się przy tym łzami. Byli bowiem o krok od historycznego w dziejach klubu triumfu. Z Wrocławia - Tomasz Brożek